AKTUALNOŚCI
2sierpień

Orkan jak francuskie Béziers

Śmiało można stwierdzić, że w polskim rugby osiągnął niemal wszystko. Multimedalista – Trener Mistrz. Choć przez większość kariery związany był z warszawskimi klubami, to w ostatnich latach sympatyzuje i wspiera drużynę Orkana. W roku 50-lecia sochaczewskiego rugby z Andrzejem Kopytem rozmawia Maciej Frankowski.

Grał pan w rugby w warszawskich drużynach od 1965 roku. Gdy zespół z Sochaczewa zaczynał, był już pan doświadczonym zawodnikiem.
Zagrałem między innymi w pierwszym sparingu sochaczewskich rugbistów wiosną 1972 roku. Moja ówczesna drużyna, Orzeł Warszawa, pokonała ich na stadionie przy ul. Podskarbińskiej 10:0. Pamiętam też oczywiście Stefana Wydlarskiego, który prowadził pierwszy zespół. Poznaliśmy się wcześniej w AWF Warszawa, gdzie Stefan robił pierwsze kroki. To czego nauczył się o rugby w akademii, przełożył później na początkującą drużynę z Sochaczewa. Rugby w Polsce było zresztą wówczas zupełnie inne niż obecnie. Większość ekip nie miało żadnej określonej taktyki. Bazowano na indywidualnych walorach zawodników. Ktoś był szybki, silny, wytrzymały, a najlepiej jeśli posiadał komplet tych cech – wtedy nadawał się do gry w rugby.

Jak postrzegaliście zatem początkującą ekipę spod Warszawy?
Mieliśmy dużo szacunku dla chłopaków z Sochaczewa. Cieszyliśmy się, że kilkadziesiąt kilometrów od stolicy pojawiła się drużyna, z którą możemy pograć sparingi. W pewnym momencie, gdy w Warszawie działały dwie, czy nawet trzy drużyny rugby, wspólnie z ekipą z Sochaczewa, w ramach przygotowań przed sezonem, rozgrywaliśmy tak zwane Turnieje o Puchar Wiosny. Te towarzyskie zawody organizowali bracia Irek i Bogdan Pietrakowie. Drużyny z innych regionów Polski nie miały takiego komfortu w znalezieniu sparing-partnerów, musiały pokonywać bowiem duże odległości.


Bracia Pietrakowie dla sochaczewskiego rugby zrobili wiele dobrego, nie tylko jako zawodnicy.
Z turniejem wiosny i braćmi Pietrakami wiążę jedno wspomnienie. Co ciekawe, był to mój boiskowy wybryk! W jednym z meczów, w którym grałem w barwach Orła z Orkanem, sędzią głównym był Irek, a bocznym Bogdan. Biegłem z piłką na pole punktowe wzdłuż linii bocznej boiska, gdzie zalegało błoto i śnieg. Bracia, po skonsultowania się ze sobą, nie uznali mojego przyłożenia, twierdząc, że wybiegłem w aut. W złości zdjąłem Bogdanowi czapkę z głowy i wyrzuciłem ją za płot. Przyznaję, źle się zachowałem. Był to mecz towarzyski. Normalnie dostałbym pewnie dyskwalifikację, czy zawieszenie za niesportowe zachowanie. Bracia zachowali się elegancko. Przebaczyli mi ten wybryk, przeprosiliśmy się i przez długie lata żyliśmy w zgodzie.

W latach 80., już jako trener AZS AWF Warszawa, wprowadzał pan na kolejny rugbowy poziom sochaczewską młodzież, która studiowała w stolicy. Jednym z takich młodych zawodników był Piotr Osiecki.
Grał wcześniej w Orkanie w trzeciej linii. Jednak młyn mieliśmy już kompletny. Nie pasował mi on zresztą do tej formacji. Miał potencjał gracza ataku. Patrzyłem na Piotrka, jak operuje piłką. Widziałem, że lubi grać nogą. Posiadał on też bardzo ważną cechę, przegląd pola boiska – widział dalej niż inni. Jego naturalne predyspozycje współgrały z koncepcją gry kombinacyjnej, którą wówczas starałem się wprowadzać. Dlatego powiedziałem: „Piotrek, będziesz grał na dziesiątce”. Długo nie chciał, w końcu musiał, a ostatecznie polubił tę pozycję. Później w reprezentacji Polski również doskonale się sprawdził i dalej rozwijał swoje umiejętności jako rozgrywający piłkę łącznik ataku.

Z którym zawodnikiem z Sochaczewa najlepiej się panu współpracowało?
Zawsze bardzo dobrze dogadywałem się z Konradem Pisarkiem. Mam wielki sentyment do „Konika”. Gdy byłem trenerem kadry, kilkukrotnie mówił mi, że w klubie nie potrafią wykorzystać jego dynamiki. Ja natomiast skupiałem grę wokół centrów, po czym Konrad otrzymywał długie podania na skrzydło, gdzie miał miejsce na rozwinięcie swojej szybkości. Był bardzo usatysfakcjonowany takim rozwiązaniem przez to, że dostawał dużo piłek i miał wiele okazji na zdobywanie punktów.

Choć przez większość życia był pan związany z warszawskimi klubami, to mimo wszystko w ostatnich latach sympatyzuje pan z drużyną Orkana?
Nie tylko sympatyzuję. Przypomnę, że przez dwa sezony (2001/2002 i 2018/2019) byłem trenerem pierwszej drużyny Orkana. Jeszcze z czasów gry w AZS AWF Warszawa bardzo dobrze wspominam mecze na „Maracanie”. Zawsze była tu doskonała organizacja i świetna atmosfera, choć nie ukrywam, że przyjeżdżaliśmy wtedy do Sochaczewa po to, żeby wygrać. Od ponad 20 lat komentuję mecze rugby dla telewizji. I może tutaj zauważalna jest ta moja sympatia. Usłyszałem nawet ostatnio od jednego z wydawców, że nie powinienem komentować meczów sochaczewskiego zespołu, bo jestem zbyt stronniczy.  

Czy zatem Sochaczew stanowi pewnego rodzaju fenomen na rugbowej mapie Polski?
Kilkukrotnie, również we wspomnianych komentarzach dla telewizji, porównywałem sochaczewski Orkan do francuskiego klubu AS Béziers, który w latach 80. i 90. zdobywał mistrzostwo kraju. To drużyna zorganizowana podobnie jak Orkan, w niewielkim kilkudziesięciotysięcznym miasteczku na południu Francji. Bo w rugby potrzebna jest przede wszystkim rodzinna atmosfera. Dobrego klimatu dla zespołu, gdzie kibice są blisko zawodników, znają się nie tylko ze stadionu. Trudno o coś takiego w dużym mieście. Wielkie budżety klubów nie załatwią sprawy. Jak pokazuje doświadczenie, duże pieniądze w rugby mogą jedynie wszystko popsuć.  

Których sochaczewskich zawodników wyróżniłby pan za postawę w minionym sezonie, zakończonym wywalczeniem brązowego medalu w ekstralidze?
W formacji młyna – Kubę Budnika, który w końcu znalazł dla siebie odpowiednie miejsce na pozycji nr 6. Uważam, że świetnie też sprawdziłby się jako młynarz. Ogromny progres zrobił w ostatnim czasie Adrian Pętlak. Poza tym jestem niemal zakochany w tym, jak świetnie się porusza, robi zwody Marcin Krześniak. Na słowa uznania zasługuje też Michał Szwarc. Wcześniej może go tak nie doceniałem, ale w ostatnich meczach pokazał, jak wielkim jest wojownikiem. To młody zawodnik, po grze którego widać, jakie zmiany nastąpiły w ostatnim czasie w całym systemie szkolenia młodzieży.

Jakie elementy gry wychodziły Orkanowi, a co można by jeszcze poprawić?
Orkan dobrze wykorzystuje rozstawienie młyna. Celowo zostawiany jest młynarz albo zawodnik trzeciej linii na skrzydle w korytarzu pięciu metrów, do którego wraca piłka. Kiedyś ekipa Orkana robiła to spontaniczne, teraz widać, że mają to wyćwiczone na treningach. Przy systemie gry z mocną formacją ataku okazuje się to bardzo skutecznym rozwiązaniem. Brakuje mi natomiast większego wykorzystania skrzydłowych przy grze zamkniętej.

To dopiero trzeci medal piętnastek seniorów w historii Orkana. Pan jako zawodnik i trener wywalczył ich kilkadziesiąt. Oprócz tego zdobył pan wiele innych trofeów, gdzie je pan trzyma?
Mam rodzinny dom we wsi Ludwików pod Warszawą. Zaadaptowałem w nim jedno z pomieszczeń, w którym znajdują się wszystkie moje trofea. Ot, taka sala chwały (śmiech). Do jednej ze ścian mam ogromne wierzeje (drzwi od stodoły). Znajdują się na nich m.in. wspomniane medale, czy orzełki odprute z koszulek, w których grałem w reprezentacji. Na półkach stoją puchary, oprawione zdjęcia. Wiele moich koszul czy koszulek również ma tam swoje miejsce.

Sportowe życie Andrzeja Kopyta to nie tylko rugby?
W szkole średniej zostałem powołany do reprezentacji Polski juniorów w siatkówkę. Zanim poznałem rugby w akademii, będąc jeszcze nastolatkiem, grałem w III lidze w piłkę nożną w zespole Świt Gazownia. Ogólnie na AWF-ie zrobiłem osiem specjalizacji trenerskich. Dzisiaj, prywatnie, oprócz rugby, lubię zimą spędzać czas na nartach a latem na żaglówce. Moja łódka zacumowana na Mazurach też ma mocne konotacje z rugby. Dziewięciometrowy jacht z 40-metrowym żaglem nazywa się „Haka”.

Czego pan życzy z okazji jubileuszu 50-lecia sochaczewskiemu rugby?
Zmiany strategii generalnej Orkana, tak aby zdolni wychowankowie pozostawali w klubie. Uważam, że za wszelką cenę należy zatrzymać juniorów, nawet kosztem zawodników zagranicznych. Mając taką bazę sportową, nie tylko w klubie, ale i chociażby w „Osiemdziesiątce”, Sochaczew jest kuźnią rugbowych talentów. Niemożliwe jest wręcz, aby przy takim zapleczu nie wyszkolić wielu dobrych zawodników. Dowodem tego są liczne powołania do reprezentacji Polski. Życzę, aby jeszcze więcej zawodników z Sochaczewa mogło zagrać w kadrze z orzełkiem na piersi. Gratuluję oczywiście Orkanowi wywalczenia brązowych medali i życzę jeszcze lepszego miejsca w kolejnym sezonie ekstraligi.

Maciej Frankowski “Ziemia Sochaczewska”
_____

Foto: Andrzej Kopyt rozpoczął grę w rugby będąc studentem trzeciego roku AZS AWF Warszawa. Ze stołeczną drużyną akademicką osiągał z tej dyscyplinie największe sukcesy. Jako zawodnik w rugby piętnastoosobowym zdobył 20 medali mistrzostw Polski, w tym 10 złotych. Jako trener AZS AWF wywalczył 12 medali, w tym sześć złotych. W reprezentacji Polski seniorów rozegrał 46 oficjalnych meczów międzypaństwowych, zdobył 105 punktów, występował na pozycji łącznika młyna i skrzydłowego młyna. Był kapitanem reprezentacji Polski w latach 1974-1977. Pełnił funkcję trenera kadry w latach 1990-1994.

Sponsorem strategicznym RC Orkan jest Miasto Sochaczew

Sponsorem generalnym jest PKN ORLEN oraz Gardenia Sport 

Sponsorzy główni: SochBud, Fast Service, Żywiec Zdrój, PatioColor, G-Shock, Zibi-Casio, Tamex-Obiekty Sportowe, PEC Sochaczew, ZWiK Sochaczew

Sponsorzy: Carrefour, Drukarnia Chrzczany, Centrum Handlowe Dobrzyńscy, BVG, Cukiernia Lukrecja, Dudmaister

Głównym partnerem medialnym RC Orkan są Radio Sochaczew oraz tusochaczew.pl