Od 26 lat trenuje sochaczewskich adeptów rugby. W tym czasie z kolejnymi rocznikami zawodników, z drużynami kadetów i juniorów Orkana, wywalczył 30 medali mistrzostw Polski, w tym 13 złotych. W roku jubileuszu 50-lecia rugby w Sochaczewie z Maciejem Misiakiem rozmawia Maciej Frankowski.
Kiedy zacząłeś grać w rugby?
Na pierwszym treningu byłem u Krzysztofa Ciesielskiego wiosną 1989 roku. To dość późno, miałem wtedy 20 lat. Wcześniej grałem w piłkę nożną w drużynie prowadzonej przez Grzegorza Wachowskiego, choć przyznaję, że większość czasu siedziałem na ławce. Krzysiek Ciesielski mówił mi, że szkoda, że tak późno wziąłem się za rugby, bo byłby w stanie zrobić ze mnie lepszego zawodnika. W Orkanie trenowałem krótko – ze dwa trzy miesiące. Tak na poważnie zacząłem grać, gdy poszedłem na studia, dostałem się na AWF Warszawa. W drużynie wielokrotnych mistrzów Polski zadebiutowałem już w pierwszym meczu jesienią. Dostaliśmy wtedy lanie od Ogniwa Sopot 63:3
Po studiach wróciłeś do sochaczewskiego Orkana?
To był 1993 rok. Zagrałem kilka meczów w II lidze. Niestety, miałem w tym czasie też kilka urazów, w tym kontuzję kolana. Ostatni mecz jako zawodnik zagrałem w 2000 roku na wyjeździe z Legionowią, zakończony zresztą moim przyłożeniem.
Na jakiej pozycji grałeś?
Docelowo w drugiej linii młyna, ale zagrałem też kilka spotkań w trzeciej. W dwóch meczach, w barwach AZS, wystąpiłem nawet, wyjątkowo, w środku ataku, na pozycji nr 12.
Mając do wyboru tyle innych specjalizacji trenerskich na AWF, dlaczego wybrałeś rugby?
Urzekła mnie ta dyscyplina i ta miłość trwa do dzisiaj. To sport inny niż wszystkie. Niezależnie od fizjonomii każdy w rugby znajdzie miejsce dla siebie. Na pozycji łącznika młyna może grać zawodnik mający niespełna 170 cm wzrostu i ważący 75 kg. Z kolei niektórzy gracze na pozycji filarów ważą nawet po 140 kg. Bo w rugby potrzeba zarówno wielkiego misia, który powalczy o piłkę, jak i dwumetrowego faceta, który skoczy w aucie; sprintera, który grając na skrzydle przebiegnie 100 metrów w mniej niż 11 sekund; kogoś silnego i szybkiego kto poradzi sobie z obroną rywali w środku ataku i wreszcie kogoś ze świetną techniką, grającego na „dziesiątce”. W żadnym innym sporcie zespołowym nie ma tak wielkiej różnorodności. To połączenie twardej gry z wielowymiarowym myśleniem. Poza tym w rugby nie ma miejsca na szczęście, losowość, jakiś przypadek. To sport, w którym zawsze wygrywa drużyna lepiej przygotowana do meczu.
Trenujesz sochaczewską młodzież od ponad ćwierć wieku. Jak to się zaczęło?
Podjąłem pracę nauczyciela wychowania fizycznego w „Osiemdziesiątce”. Utworzyłem tam szkolną drużynę rugby. Dwa razy w tygodniu, na zasadzie SKS-ów, prowadziłem treningi. Przychodziło około 30 chłopaków. Zespół po roku zagrał nawet dwa sparingi z ekipą Orkana. Później, gdy szkolna drużyna się rozwiązała, ci zawodnicy, którzy chcieli, przeszli do zespołu prowadzonego przez Krzyśka Ciesielskiego. W 1995 roku, gdy Piotr Osiecki został dyrektorem klubu Orkan, zaproponował mi pracę w charakterze trenera grup młodzieżowych. Zgodziłem się i robię to do dzisiaj.
Przez ponad 20 lat około 120 twoich wychowanków dostało powołania do reprezentacji Polski. Wiem, że to trudne, ale których wyszkolonych przez ciebie rugbistów Orkana mógłbyś wyróżnić?
Kiedyś próbowałem, dla zabawy, stworzyć najlepszą piętnastkę trenowanych przez mnie zawodników… to wyszły mi trzy piętnastki z wypisanymi jeszcze w nawiasach zmiennikami na poszczególnych pozycjach.
To po kolei. Wymień, powspominaj swoich wychowanków, którzy według Ciebie najlepiej rozwinęli się w swoich rugbowych karierach?
Na pewno niezapomniany pozostanie pierwszy prowadzony przeze mnie rocznik zawodników Orkana (1983) i pierwszy zdobyty w 2000 r. medal. Do dziś z tej ekipy gra uczestnik dwóch mistrzostw świata juniorów, Michał Polakowski. Z tamtego pokolenia są jeszcze chociażby Patrycjusz Hetmanowski, czy grający do niedawna w drużynie seniorów Łukasz Syperek, a także Piotr Wolniak, Tomasz Jabłoński czy Jakub Seklecki. Z rocznika 1985 takimi wybijającymi się zawodnikami byli Wiktor Dobrowolski i Łukasz Śmielak. Najlepsze wspomnienia mam chyba za to z chłopakami z roczników 1986-1987. Byli tam tacy zawodnicy jak: Dawid Banaszek, Tomasz Stańczak, Marcin Wylot, Emil Kowalewski, Kamil Dutkowski. Pamiętam, że mocno osłabieni, w siedemnastu, pojechaliśmy do Krakowa na finał mistrzostw Polski w piętnastkach, gdzie mimo to zdobyliśmy srebrne medale. Dużo świetnych rugbistów, moich wychowanków, jest też z rocznika 1989. Wyróżnię tutaj kilku reprezentantów Polski: Dawid Popławski, Robert Pawelec, Michał Krysiak, Przemysław Jeznach, Mateusz Kępa.
Z rocznikami 1991-1993 zdobyliście w 2009 roku „wielkiego szlema”: cztery złote medale – juniorów i kadetów w siódemkach i piętnastkach.
To pokolenie m.in.: Tomka Gasika, Mateusza Pawłowskiego, Radka Rakowskiego, Wojtka Krześniaka, Piotra Wawrzyńczaka. Z rocznika 1994 i młodszych na wyróżnienie zasługuje: Miłosz Popławski, Marcin Krześniak, bracia Dawid i Mateusz Plichta. Muszę też wspomnieć pokolenie młodych, obecnie 20-letnich zawodników, z roczników 2000-2002. Duża część z nich gra w Orkanie od kategorii wiekowych żaka czy nawet mini-żaka. Z tej grupy ponad 15 chłopaków dostało powołania do reprezentacji Polski, w tym Antek Gołębiowski i Kamil Zieliński, którzy grają na wymagających pozycjach filarów; ponadto Jan Mroziński, Igor Kocimski, Przemysław Dobijański, czy mój syn Sebastian Misiak.
Wspomniałeś o drużynie mini żaków… Od jakiego wieku dziecko może zacząć trenować rugby?
Można zaczynać w wieku 7-8 lat, ale powinno się to odbywać na zasadzie gier i zabaw. Moim zdaniem dla dzieciaków do 10 roku życia zawsze i tak najlepszy będzie trening ogólnorozwojowy. Dopiero później można próbować ich ukierunkować na konkretną dyscyplinę. Proces szkolenia zawodników rugby jest zresztą długotrwały. Na początku obowiązują uproszczone zasady. Chociażby mini-żacy i żacy grają mniejszymi piłkami; kategoria młodzik gra po trzynastu. Pełne piętnastoosobowe rugby gra się dopiero w kadetach. Wraz z wiekiem, w ramach procesu szkolenia, wprowadzane są stopniowo kolejne elementy gry.
Jak namówić nastolatków, aby przyszli na trening rugby? Jak w praktyce młodzi ludzie trafiają do klubu?
Są cztery drogi. Pierwszy i chyba najlepszy sposób to tak zwany marketing szeptany, gdy osoby, które już trenują, namawiają do tego swoich rówieśników. Druga droga to nauczyciele wychowania fizycznego, którzy zachęcają uczniów do grania w rugby. Trzecia opcja polega na tym, że trenerzy rugby sami znajdują młodych ludzi uprawiających inne dyscypliny sportu i proponują im, aby spróbowali swoich sił w rugby. Czwarta droga wygląda tak, że to rodzice przyprowadzają dzieci na trening, bo sami kiedyś grali lub cenią i lubią ten sport.
Jednym z trenerów Orkana, idącym w twoje ślady pod względem szkolenia młodzieży, jest twój wychowanek Tomasz Malesa.
Tomek świetnie grał w piłkę ręczną. To prawda, byłem jego nauczycielem wychowania fizycznego. Przez cztery lata szkoły średniej namawiałem go, żeby przyszedł na trening rugby. Nie chciał, ale wziąłem go w końcu sposobem. W klasie maturalnej zaproponowałem mu: „Mam jedno wolne miejsce na obozie w Zakopanem. Pojedź Tomek z nami. To jest tak zwany obóz kondycyjny. Potrenujesz z nami, przygotujesz się do tego, aby lepiej grać w szczypiorniaka”. Po powrocie ze zgrupowania przyszedł do mnie i powiedział: „Trenerze, dobra, będę grał już w te rugby”.
Jesteś nie tylko długoletnim trenerem Orkana, ale również od lat prowadzisz młodzieżowe drużyny reprezentacji Polski.
Swoją krótką przygodę jako asystent trenera kadry miałem już w latach 1999-2001. Zaprosił mnie wtedy do współpracy Stanisław Dasiuk. Później, po latach, dostałem propozycję od Tomka Putry i ówczesnego sekretarza PZR Grzegorza Borkowskiego, aby objąć kadrę juniorów. Byłem z nią na czterech mistrzostwach Europy. Na pierwszych mistrzostwach, z zawodnikami z rocznika 1990, zajęliśmy drugie miejsce w grupie B. Pięciu zawodników ataku doznało wówczas kontuzji. Musiałem na ich pozycje przestawiać zawodników z młyna. Przegraliśmy finał z Belgią, szkoda. Na kolejnych ME plasowaliśmy się gdzieś w środku stawki i niestety nie mogliśmy przebić się wyżej. Następnie, w latach 2010-2013, gdy pełniłem funkcję trenera drużyny seniorów AZS AWF Warszawa, miałem przerwę w roli trenera kadry. Aktualnie od 2015 roku prowadzę reprezentację Polski do lat 16.
Powołując do kadry Polski nie faworyzujesz zawodników z Sochaczewa?
Nie, wręcz przeciwnie. Nigdy nikt nie kierował do mnie takich zarzutów. Nawet raz spotkałem się z rozgoryczeniem – „dlaczego na mistrzostwa pojechał zawodnik z Lublina a nie z Sochaczewa?”. Nie patrzę, kto jest z którego klubu. Po prostu powołuję najlepszych. Zresztą to dopiero po zgrupowaniach szerokiej kadry wyłaniana jest ta faktyczna drużyna. Przyznaję, że jestem wręcz o wiele bardziej wymagający i rygorystyczny dla młodych rugbistów Orkana, którzy nie mają u mnie taryfy ulgowej. Ma to swoje pozytywne aspekty, bo przeważnie, gdy już zawodnik z Sochaczewa otrzyma powołanie do reprezentacji, to gra w pierwszym składzie.
W 2014 roku zostałeś szefem wyszkolenia Polskiego Związku Rugby. Co udało się zmienić w kwestii szkolenia młodzieży, gdy pełniłeś tę funkcję?
Zmieniliśmy trochę ogólne podejście do szkolenia centralnego. Nowy system zaczął wprowadzać Tomek Putra. Aktualną strategię szkolenia młodzieży oparliśmy na metodyce z Republiki Południowej Afryki. Ogromny udział w jej wprowadzaniu miał Blikkies Groenewald, który przed dwa lata wspierał nas w Polsce. Gdy byłem kierownikiem wyszkolenia, udało się też wprowadzić m.in. zmiany w kategoriach wiekowych. Przedtem juniorzy mogli grać do 19 lat, przez co duża ich część, występując w drużynach seniorów, szybko się „wypalała”. Idąc za światową federacją, ustaliliśmy kategorie do lat 18 (juniorzy) do lat 16 (kadeci), lat 14 (młodzicy) itd… Początek zasadniczych zmian w podejściu do szkolenia młodzieży rozpoczął się zresztą już znacznie wcześniej, w połowie lat 90. Gdy rugby stało się sportem zawodowym światowa federacja zasadniczo zmieniła przepisy gry. Od tego czasu sport ten opiera się na dwóch fundamentach: bezpieczeństwo zawodników i widowiskowość gry. W związku z tym zmieniła się cała metodyka i technika szkolenia zawodników, począwszy od chwytu piłki, podania, sposobie poruszania się, robienia zwodów. Drużyny zaczęły grać mniej siłowo, a bardziej, mówiąc żargonem: „ręką”. Jest więcej gry górną piłką, na tak zwanym off-loadzie, więcej sekwencji gry otwartej.
Wspomniany przez ciebie obecny system szkolenia sprawdza się?
Pomimo że mamy tak mało w Polsce drużyn w kategoriach młodzieżowych, to uważam, że „wyciskamy cytrynę do ostatniej kropli”. Na taką ilość zawodników prezentujemy na świecie całkiem przyzwoity poziom. Przykładowo, prowadzona przeze mnie kadra Polski do lat 16 przed dwoma laty wygrała 29:15 z Niemcami, którzy mają 100 drużyn rugby w tym wieku, podczas gdy w Polsce jest tylko 10.
Dlaczego u nas jest tak mało ekip młodzieżowych? Co się dzieje, że, tak jak w ostatnim sezonie, do mistrzostw Polski juniorów w piętnastkach zgłaszają się tylko trzy zespoły?
W każdym z klubów wygląda to inaczej. Jednym z powodów jest to, że brakuje ludzi, którzy chcą pracować z młodzieżą. Poza tym w dużych miastach, jak przykładowo Warszawa, jest przesycenie innymi sportami. Dzieci, które posiadają jakiś stopień sprawności ruchowej – potrafią biegać, zrobić przewrót w przód – to w większości w wieku od 6 do 10 lat są już „zagospodarowani” w innych dyscyplinach. Patrząc w drugą stronę, na Łódź, okazuje się, że można zrobić mocne ekipy. To już ich tradycja i też wielu trenerów, którzy się w tym specjalizowali, jak Mirosław Żurawski, Marek Maciejewski, czy obecnie Artur Mrowicki. Podobnie dużą wagę do szkolenia młodzieży zaczęli przykładać w Krakowie. Zajęcia z młodymi adeptami rugby w tamtejszej akademii prowadzi Łukasz Kościelniak.
Co robić, żeby młodzi zawodnicy „nie wykruszyli się” w wieku juniora?
Oj, to trudne pytanie. Nie tylko w rugby, jak rozmawiam z trenerami, to również w innych dyscyplinach jest taki newralgiczny wiek 18-20 lat, w którym duża część młodzieży w ogóle przestaje uprawiać sport kwalifikowany. Przyznaję, że wielu dobrych zawodników tracimy po wieku juniora. Rozumiem, że to dla każdego młodego człowieka czas podejmowania ważnych życiowych decyzji. Dużo osób rezygnuje wówczas z gry w rugby, bo pojawiają się inne obowiązki: praca, nauka, rodzina.
Oprócz pracy trenera jesteś też sędzią rugby.
Jestem nim w sumie od bardzo dawna. Namówili mnie do tego bracia Pietrakowie. Jeszcze w latach 90. sędziowałem przez dwa sezony mecze I i II ligi. Później miałem dłuższą przerwę spowodowaną odnowieniem kontuzji kolana. Wróciłem do tej roli ponad dwa lata temu. Częściowo zmotywowała mnie do tego chęć zrzucenia kilku kilogramów. Ważyłem 115 kg, teraz ważę 100. W poprzednim sezonie sędziowałem kilka spotkań jako arbiter główny lub liniowy. Dopóki starczy mi zdrowia na prowadzenie meczów na poziomie ekstraligi, to będę to robił, a później posędziuję na przykład mecze drużyn młodzieżowych, bo po prostu lubię to robić.
Jak podsumowałbyś poprzedni sezon w wykonaniu seniorów Orkana?
Moje serce radowało się, gdy oglądałem drużynę Orkana, zwłaszcza w rundzie wiosennej. Graliśmy świetne widowiskowe rugby, czego efektem był brązowy medal w piętnastkach i srebrny w siódemkach. Tak dobrze zorganizowanego zespołu seniorów chyba jeszcze w Sochaczewie nie było. Nasi wychowankowie nabyli w drużynach młodzieżowych ten swoisty fundament, który teraz przenoszą na jeszcze wyższy poziom pod względem taktyki i strategii. Doskonale swoją rolę spełnili też zawodnicy z zagranicy. Pokazali naszym chłopakom, jak można grać i dali im wiarę w to, że można zwyciężać. Wnieśli do tej drużyny trochę innej mentalności, innej kultury gry przywiezionej ze swoich krajów. A w końcu RPA, Namibia czy Argentyna to w rugby światowe potęgi.
Jakie zatem widzisz nadzieję w kolejnym sezonie?
Mamy bardzo młody skład. Większość tej drużyny to zawodnicy, którzy nie skończyli jeszcze 23 lat. Mimo to wszyscy mają już nabyte doświadczenie w reprezentacjach Polski. Zostali z nami rugbiści z zagranicy, z innych klubów wrócili nasi wychowankowie, do tego doszedł kolejny zastrzyk sił w postaci młodych zawodników z ekipy juniorów. Orkan w nowym sezonie będzie miał bardzo szeroką kadrę. Maciek Brażuk może zderzyć się z „kłopotem bogactwa”. Czego osobiście mu życzę. Długa ławka to wielki atut. Uważam, że tę drużynę stać na walkę o udział w finale ekstraligi. A w finale, jak wiadomo, wszystko zdarzyć się może.
Maciej Frankowski „Ziemia Sochaczewska”
Sponsorem strategicznym RC Orkan jest Miasto Sochaczew.
Sponsorem generalnym jest PKN ORLEN oraz Gardenia Sport.
Sponsorzy główni: Fast Service, Żywiec Zdrój, PEC Sochaczew, ZWiK Sochaczew.
Sponsorzy: Carrefour, Drukarnia Chrzczany, BVG, Cukiernia Lukrecja, Dudmaister
Głównym partnerem medialnym RC Orkan są Radio Sochaczew oraz tusochaczew.pl